W końcu udało
nam się znaleźć stolik w Beirucie na Poznańskiej. Mimo poniedziałkowego
wieczoru jest tłoczno. Stoliki dla większej liczby osób już dawno zajęte, więc
trzeba się nakombinować, żeby przy dwuosobowym stoliku usiadły trzy. Wnętrze
ciemne i ciepłe, rozświetlone tu i ówdzie pojedynczym snopem światła. Lokal
jest stosunkowo mały, podzielony na dużą salę z barem, wysokimi stolikami i miejscówką
dla dj’a (w weekendy potańcówki) oraz mniejszą, gdzie stoliki stoją naprawdę
blisko siebie. Ciężko jest nie słyszeć rozmów sąsiadów, więc ciężko też czasem
powstrzymać się od komentarza czy małego wtrącenia do dyskusji. Tworzy to
ogólnie luźną atmosferę. Czujesz się trochę jak na domówce u znajomych.
Przejdźmy
do jedzenia. Zamawiamy przy barze, nad którym wywieszone jest menu podzielone
na hummus, dania wegetariańskie, dania mięsne, desery oraz różnego rodzaju
napitki. Postanowiłam poradzić się obsługi w kwestii wyboru hummusu, jako że
kuchnia libańska jest mi delikatnie mówiąc obca. Po wywołaniu numerka odbieramy
nasze zamówienia. Zamówiłyśmy hummus z „ciecierzycą i rukolą”, podany z pitą dla
każdej z nas. Jest dobrze przyprawiony i stanowi świetną przekąskę do piwa. A
piwa w Bejrucie rozmaite. Ja postawiłam na lane pszeniczne – delikatne w smaku
– zaś obecne tego wieczora: D. na butelkowane jęczmienne (Vedett), P na lane
jęczmienne. Opinie jak najbardziej pozytywne.
Dania
główne. Rozmiarowo niewielkie. Właściwie wszystko co zamówiłyśmy gramaturą
odpowiada raczej przekąskom, niemniej jednak można zaspokoić głód. Wybrałam
bakłażana z granatem…pyszność. Bakłażan jest grillowany, polany jogurtowo –
miętowym sosem, przybrany listkami mięty i posypany ziarenkami granatu.
Wszystko razem tworzy interesujący, prawdziwie bliskowschodni smak. Dziewczęta
postawiły na falafel mix, tj. kulki falafela z dwoma dressingami, sałatką z
pomidorów, oliwek i fety oraz porcją pity. P. określiła danie jako ostre. Dla
mnie sam falafel (dosyć mdły) ratowały smaczne dressingi.
Poszłyśmy
na całość zamawiając deser. Do wyboru
lody z chałwą i sezamem, sorbet cytrynowy oraz tajemniczy Beirut cake. Wybrałyśmy
to ostatnie, które okazało się tartą pokrytą warstwą kajmaku, czekolady
(bardziej mlecznej niż gorzkiej) przybraną sosem z białej czekolady.
Zapowiadało się słodko, ale czyż nie z tym właśnie smakiem kojarzy się kuchnia
arabska? Koniec końców ciastko również dostało 5 z plusem:) Zdecydowanie nie za
słodkie stanowiło świetne ukoronowanie wyżerki (doprawionej porcją daktyli).
Podsumowując:
ciekawe miejsce wprowadzające nową jakość na scenie warszawskich lokali. Ileż
przecież można zagryzać piwo orzeszkami, paluszkami tudzież innymi słonymi przekąskami.
Polecam to miejsce na fajny wieczór przy piwku z różnych stron świata z
przepysznym hummusem.
lokalizacja: Warszawa, Poznańska 12 (vis a vis TelAviwu;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz