środa, 2 stycznia 2013

Wietnam & Kambodża

Kulinarny pamiętnik z wakacji spędzonych przeze mnie w tym roku w  południowej Azji, tj. jak w tytule w Wietnamie i Kambodży.
Pierwszy z odwiedzonych krajów - Wietnam przywitał nas smacznie. Po odnalezieniu knajpki akceptowalnej pod względem estetyczno - higienczno - sanitarnym przez nasze europejskie gusta, na pierwszy posiłek w Hanoi zjadłam kraby w cieście, które mimo wszystko smakowały jak nasze polskie mielone. Nie zmienia to faktu, że były smaczne, a świadomość, że za danie z owocami morza oraz piwo zapłaciłam ok. 7 zł powodowała, że obiad cieszył jeszcze bardziej (szczególnie tych z naszej grupy, którzy lubią co nieco oszczędzić;).
Niestety był to jedyny smaczny posiłek, który zjadłam w północnej części Wietnamu. Wszystko było jak dla mnie niedoprawione, albo w ogóle nie przyprawione. Uwielbiam próbować nowe rzeczy, ale po kolejnym mdłym daniu i ja poddałam się i zwróciłam o pomoc do Burger Kinga.





Typowe składniki północnowietnamiskich dań: tofu, krewetki, kalmary, warzywa na parze zapowiadały się nieźle. Nic z tego jednak nie znalazło mojego uznania.
Zupełnie inaczej sprawa kulinarna przedstawia się na południu kraju. Prawie już straciliśmy nadzieję, że  zjemy coś dobrego, kiedy niepozorny bar zorganizowany w byłym garażu poczęstował nas pyszną wołowiną marynowaną przez kilka sekund w sosie rybnym a potem własnoręcznie grillowaną oraz wołowiną  z dodatkiem chilli, orzeszków ziemnych i ananasów. Po wypiciu tym razem skrzynki piwa, które skutecznie gasiło ostry smak potraw w końcu byliśmy najedzeni (a do tego daliśmy porządnie zrobić właścicielom).




Po przeprawie doliną Mekongu do Kambodży, znaleźliśmy się w miejscu, które pod względem kuchni zdecydowanie bardziej mi odpowiadało. Kambodżańskie potrawy bazujące przede wszystkim na warzywach, mleku kokosowym i trawie cytrynowej to jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Jednym z tradycyjnych dań kuchni khmerskiej jest amok, tj. w moim przypadku kurczak w paście curry, z dodatkiem imbiru i trawy cytrynowej. Imbir skutecznie rozgrzał żołądek chroniąc przed niepożądanymi rewolucjami.

amok

Lok Lan



Kolejną pyszną stroną południowej Azji są owoce. Soczyste ananasy, liczi i mango sprzedawane, obierane i krojone są na każdym rogu ulicy. Na śniadanie pomelo i dragon fruit. Jedyną niemiłą i okropnie niesmaczną niespodzianką był durian. Nieopatrznie uległam namowom sprzedawcy i skusiłam się na sok z tego owocu, który jednogłośnie został porównany do soku z cebuli w obrzydliwym połączeniu z mlekiem. Nigdy więcej! Na szczęście sok z duriana zrównoważony został drinkami ze świeżych ananasów, mango i bananów (chociaż wietnamskie i kambodżańskie bary, a przynajmniej wszystkie te, które odwiedziliśmy nie wprowadziły o dziwo do karty drinków ze świeżych owoców i wódki/rumu więc zamawialiśmy świeży sok i shota alkoholu).







durian (siedzi jakby nigdy nic w lewym dolnym rogu)



Południe Wietnamu uraczyło nas równie dobrą  kuchnią i jak dla mnie kulinarną rewelacją wyjazdu, tj. świeżymi owocami morza. Na prawdę świeżymi, bo wybieranymi przez każdego prosto z plastikowej miski bezpośrednio przed spożyciem. Pyszne kraby, krewetki małże, palce lizać (oblizując z słodkiego sosu z owocu tamaryndowca...coś wspaniałego).








Alkohol w Wietnamie to przede wszystkim piwo. Każde większe miasto ma swój browar. Jest też wódka Hanoi o 33% zawartości alkoholu, choć wysokość  procentu nie jest stała i zależy zdaje się od tego ile naleje się producentowi, bo spotkaliśmy  również 29% . Drinki raczej klasyczne, a jeśli chcemy napić się alkoholu ze świeżym sokiem, musimy trochę pokombinować.Byłabym zapomniała o winie ryżowym za konkretną sumkę, które delikatnie mówiąc nie zachwyciło głębią smaku.


Szczerze przyznam, że nie zjadłam nic od ulicznych sprzedawców (może oprócz banana w cieście, który okazał się naszym ptysiem i bez banana), ale jak dla mnie było zbyt brudno, żeby zaryzykować. Biegające beztrosko po ulicach, dachach i restauracjach szczury nie zachęcały. Wietnamczycy, według oświadczenia przewodnika, jedzą wszystko co się rusza. Kot jest ponoć pyszny i smakuje jak...koza. Wiewiórki też niczego sobie, podobno. A na przystawkę polecane są jajka z embrionem kaczki czy kury.
Z dań sztandarowych: zupa pho serwowana jest wszędzie i w ramach każdego posiłku, a najchętniej na śniadanie. Nie jestem fanką tego dania, ale męska część naszej wycieczki sprawdziła, jej pozytywny wpływ na  żołądek, szczególnie po nocy zarwanej przez profilaktyczne spożywanie polskiej wódki, co by się nie zatruć:) 
Trzeba też spróbować kawy po wietnamsku tj. czarnej kawy ze skondensowanym słodkim mlekiem.
Sajgonki pewnie lepsze jadłam w Polsce, ale zjeść sajgonki w Sajgonie...to brzmi dumnie! Plus wszelkie wariacje na temat dań z makaronem ryżowym.
Kuchnia wietnamska odrobinę mnie rozczarowała. Nastawiona byłam na codzienne pyszne doznania, a musiałam na nie czekać dopiero do przyjazdu do Kambodży i później południowego Wietnamu. Mimo wszystko poznałam nowe smaki, ciekawe połączenie różnych składników, zjadłam najlepsze i najtańsze owoce morza. Podróże jednak kształcą, nawet kulinarnie!