środa, 28 marca 2012

Pompon


Idealnym sposobem na rozpoczęcie tak przyjemnego weekendu jak miniony jest spożycie pożywnego i smacznego śniadania w doborowym towarzystwie. Miejsce: Pompon na Woli. Niewiele ciekawych kulinarnie miejsc znajduje się w okolicy mojego miejsca zamieszkania, zatem Pompon jest miłym odkryciem. Ciężko dokładnie określić czym tak do końca jest to miejsce. Coś pomiędzy kawiarnią, śniadaniownią, a lunchownią.
Przede wszystkim jest to miejsce dla rodziców z dziećmi (więc średnio się wpisywałyśmy w target). Lokal jest długi, a jego istotną część zajmują pomieszczenia, w których prowadzone są warsztaty dla dzieci (np. z robotyki!), organizowane kinderbale i oczywiście gdzie dzieci mogą nieźle poszaleć (zjeżdżalnia, tunele itp.). Wszystko utrzymane w jasnej tonacji biało-sosnowch wnętrz.



Są zapchane regały z maskotkami, grami edukacyjnymi  i książkami, których raczej nie dostaniemy w Smyku. Co ciekawe, Pompon oferuje firmowe zestawy z wycinankami o różnym poziomie trudności dla najmłodszych (fajny pomysł). Jest też wieszak z eko ubraniami (dla małych i większych). Gdyby tylko kurtka z Potworem Ciasteczkowym była w wersji dla dorosłych, wiem w czym pomykałabym tej wiosny.
Z dziećmi póki co nie przyszłyśmy do Pompona, nie pozostało nam nic jak przejść do konsumpcji. Jest menu śniadaniowe oferujące jajka, croissanty, tosty. Wszystko w wersji eko. Zamówiłyśmy zatem jajeczniczkę podaną z ciepłymi bułeczkami oraz z miksem sałaty, rukoli i pomidorków cherry. Przednie. Jajecznica podana nieco na słodko, ale przełamana lekko kwaskowatym, gęstym sosem balsamicznym, dodanym do sałaty.







Drugą pozycją był omlet włoski z suszonymi pomidorami i gorgonzolą. Również podane z sałatą. Omlet sam w sobie był bardzo dobrze usmażony, lekki, konsystencja pianki. Niestety gorgonzoli trzeba się było troszkę naszukać. No ale przynajmniej nie był przez to ciężkostrawny i kalorii może trochę mniej.
Z napitków na naszym stole: klasyczna latte i sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Bez zarzutów. Ceny raczej przystępne. Za omlet, kawę i sok uiściłam w kasie złotych trzydzieści dwa bodajże.
Podsumowując: świetne miejsce dla dzieci z opiekunami. Naprawdę sporo się tu dzieje dla najmłodszych, więc trzeba trzymać rękę na pulsie. Rodzic, który czeka na pociechę pochłoniętą mocno rozwijającą zabawą może skorzystać z niedawno otwartego Pompon Spa. Takie rodzicielstwo mi się podoba:)
Jeśli jednak nie dysponujemy małoletnim możemy po prostu przyjść na smaczne jedzenie, które jak zapewnia obsługa jest całkowicie eko, cokolwiek by to znaczyło...


lokalizacja: Warszawa, ulica Młynarska 13
http://pomponart.pl
Na koniec występ Ciasteczkowego  :)

sobota, 24 marca 2012

Besuto Sushi Bar


Besuto to moim skromnym (nie zawsze) zdaniem najlepsza suszarnia w Warszawie. Ostatnio się przeprowadziła. Do tej pory mieściła się w jednym z pawilonów w „slumsach” na tyłach Nowego Światu, teraz natomiast wyszła odrobinę bardziej na światło dzienne i zajmuje dumne, reprezentacyjne miejsce na wspomnianej już warszawskiej arterii. Dzięki temu jest przede wszystkim więcej miejsca, gdyż do tej pory w Besuto mieściły się może dwa stoliki i parę miejsc przy barze i oknie. Teraz wybierając się do Besuto możemy mieć zdecydowanie mniej obaw w kwestii znalezienia wolnego stolika.
Przechodząc do menu, śmiało można zamawiać wszystko. Polecam sushi z dodatkiem firmowego, słodkiego sosu Besuto. Wszystko pyszne. Przedstawię zatem co zamówiłyśmy podczas ostatniej wizyty: futomaki z łososiem w omlecie tomago wraz z wspomnianym już sosem (obowiązkowa pozycja podczas najbliższej wizyty), california z krabem oraz futomaki z tuńczykiem, avocado i serkiem philadelphia. Pisanie po raz kolejny, że wszystko było pyszne, rewelacyjnie zestawione i w ogóle świetne robi się powoli nudne. Dodam zatem, że ryba jest na prawdę dobrze umarynowana, soczysta, a w każdym kawałku jest jej solidna porcja. Sushi jest lekkie, ryż nie zapycha. Na tle ostatnio zamówionego zestawu wydaje się, że najgorzej wypadły california maki z krabem, nieco suchym.
Jedzenie w Besuto, pomimo znakomitej jakości i walorów smakowych nie jest drogie. Można zaszaleć.
Kieliszek śliwkowego wina, standard przy sushi, nalany jest prawie po brzegi. Warto zatem się skusić. Pewnego pięknego dnia kosztowałyśmy tam z wówczas Panią Młodszą Specjalistką od Zakupów wino z liczi, teraz nie znalazłyśmy tej pozycji w karcie, a szkoda. Być może rosnące temperatury przywrócą do karty win ten napój, idealny w gorące dni.
A zatem sushiżercy łączcie się i gromadźcie w Besuto!
lokalizacja: Warszawa, Nowy Świat 27





wtorek, 20 marca 2012

Spiskowcy Rozkoszy

      Jeśli na piwo w niestandardowym wydaniu, to tu, a mianowicie do Spiskowców Rozkoszy. Miejsce o klimacie lekko studenckim. Wystrój to właściwie zbieranina krzeseł i witrynek a'la jak za Gierka, nie powala. Urzeka natomiast pokaźna kolekcja starych aparatów fotograficznych (gadżet niezbędny każdemu spiskowcy), gazet z przed paru dziesięcioleci (zapewne do maskowania) oraz radioodbiorników (nasłuch).


Urzeka ogromny wybór piw, w większości krajowej produkcji, o przeróżnych smakach. Wprawne (już) oko towarzyszącej mi P. naliczyło 60 gatunków piw. Niestety nie mogę potwierdzić tej informacji, a trzeba dodać, że niedawna niedyspozycja oka P. mogła nieco zaciemnić obraz. W każdym razie jest w czym wybierać.



A zatem skosztowałyśmy piwa o smaku miodu i czarnych porzeczek oraz piwo z nutką grejpfruta. Z tej samej serii dostępne było również o smaku limonki, ale odpuściłyśmy. Następnie zamówiłyśmy cydr jabłkowy w wersji wytrawnej i półsłodkiej. 
Więcej zacnych trunków, z racji małej pojemności, tego wieczora nie spożywałyśmy. Zatem już tylko informacyjnie podam, iż w Spiskowcach dostaniemy piwa jasne ciemne, najczęściej niepasteryzowane, ale poczciwy Heineken też się znajdzie. Są jęczmienne i pszeniczne, jasne ciemne. Jedynie z butelki. Do piwa klasyczne przekąski w postaci paluszków, nachosów i innych chipsów.



Zdecydowanie miejsce polecane. Miło jest odkryć jakże smaczne, ciekawe i wymyślne piwa ważone w rodzimym kraju. 
lokalizacja: Warszawa, ulica Żurawia 47/49

środa, 14 marca 2012

Tel Aviv Cafe+Deli


Tel Aviv Cafe+Deli odwiedziłam można powiedzieć z musu. Tylko po to, żeby odhaczyć kolejne miejsce na Poznańskiej. Nie oczekiwałam niczego nadzwyczajnego. Owszem czytałam/słyszałam pozytywne opinie, ale jako że znajdujący się na przeciwko (nomen omen) Beirut całkowicie podbił moje serce, nie spodziewałam się, żeby wizyta w Tel Avivie cokolwiek zmieniła. Pomyślałam, że może czasy świetności tego miejsca już za nami, a peany na jego cześć są nieco na wyrost. Jakże się myliłam!
Pierwszą rzeczą, która różni Tel Aviv od Beirutu (bo porównań nie sposób uniknąć, choć to zupełnie różne kuchnie) jest światło. Lokal jest po prostu bardzo jasny. Pomimo niewielkiego metrażu wydaje się być przestronny. Wysoka lada zastawiona jest owocami i różnego rodzaju ciastami, na ścianie obok wystawka koszernych produktów (wina, oleje etc.) na sprzedaż. Sala w głębi jest bardziej kameralna.
Z racji swojego koszernego profilu w dniu naszej wizyty w Tel Avivie organizowana jest impreza z okazji żydowskiego święta Purim. Gości jest dużo, ale obsługa dosyć szybko się nami zajmuje. Purim w Tel Avivie objawia się między innymi tym, iż nagle do lokalu wkraczają poprzebierani za wcale nieżydowskich bohaterów stali bywalcy tego lokalu, co zostało przez P. skwitowane stwierdzenie, że to zapewne jakieś żydowskie bakusy.
Zamawiamy. Na przystawkę hummus z sosem tahini z oliwą podawany razem z pitą. Z ciekawości i dla porównania z hummusem z Beirutu. Nie wiem czy to z powodu specyfiki kuchni żydowskiej, ale telavivski hummus zdecydowanie wygrywa z tym z naprzeciwka. Jest wyrazisty. Zapewne przez sezamowo-orzechowy sos dodawany do tego hummusu. Warte spróbowania.


Przechodząc do „dań głównych” wybieramy zapiekanki. Tarty oferowane w karcie niestety nie wchodzą grę, gdyż jak zostałyśmy poinformowane już „wyszły”. Z jednej strony szkoda, że nie udało nam się ich spróbować, a drugiej to znak, że jedzenie w Tel Avivie faktycznie jest świeże.  Zamawiamy więc: szkszukę (jajko sadzone na sosie z pomidorów, papryki i cebuli), musakę oraz kugel wielowarzywny. Kugel okazuje się zapieczonymi z serem warzywami z makaronem (podawany ze smacznym ogórkowo- miętowo-jogurtowym sosem). Ujdzie w tłumie. Musaka jest właściwie zapiekanką z serem, szpinakiem i pomidorem. Szakszuka natomiast, pomimo tego, że brzmiała może najmniej zachęcająco, wypadła najlepiej na tle pozostałych dań.

Kugel

Szakszuka

Musaka

W Tel Avivie polecić należy lemoniady. Podawane na ciepło lub nie, robione ze świeżych owoców, fajne połączenia smaków (imbir, cytryna, miód, lub cytryna z miętą nana). Poza tym koktajle w dowolnym połączeniu owoców. Poprawiają nastrój.




Podsumowując: smacznie, interesująco zarówno ze względów kulinarnych jak i kulturalnych. Tanio. Zdecydowanie więcej takich miejsc w Warszawie! 
lokalizacja: Warszawa, ul. Poznańska 11



czwartek, 8 marca 2012

Sushi Bonsai


Niedawno opublikowane statystyki dowodzą, iż nasz piękny, nadwiślański kraj powoli staje się suszarnią Europy. Warszawa jest tego najlepszym przykładem. Praktycznie na każdym rogu można spotkać wyrastające jak grzyby po deszczu nowe sushi bary. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale niestety nie zawsze ilość idzie w parze z jakością. Wobec powyższego do grona moich ulubionych suszarni - pomimo ich natłoku w stolicy - zaliczyć do niedawna mogłam tylko dwie: Besuto na tyłach Nowego Światu i Sushi Go (chyba już zamknięte) na skrzyżowaniu tej samej ulicy ze Świętokrzyską.
      Od ostatniego wtorku na moje prywatne sushi podium wskakuje „Sushi Bonsai”. Restauracja ulokowana jest w „biznesowej” części miasta, na parterze jednego z wieżowców przy ulicy Grzybowskiej. Wnętrze japońsko-stonowane, ciemne, proste. Właściwie takie, jakie powinno być.



W karcie tłok. Możemy zjeść zarówno samą smażoną rybę, kuszące owoce morza  jak i makarony czy danie z woka. Przyszliśmy jednak na sushi i na nim postanowiliśmy się skupić. Jak już wspomniałam karta jest imponująco rozbudowana, więc z pewnością każdy sushiżerca znajdzie coś dla siebie.
My wybraliśmy 8 sztuk California Lux (avocado, krab, serek, tobico) i 10 sztuk Sake Futomaki (łosoś, tykwa, avocado, ogórek). Po krótkiej chwili na stół wjechała imponująco wyglądająca deska sushi. Szybkie zamoczenie kawałka w sosie sojowym i już wiemy, że to jest to. Przepyszne sushi. Przede wszystkim nie można narzekać na małą ilość składników. Każdy kawałek jest pożądnie wypchany rybą i pozostałymi składnikami, a  ryż jest tylko dodatkiem. Ryba była soczysta, fajnie zamarynowana, świeża. Palce lizać. Grubo pokrojony, wyjątkowo dobry imbir, którego nie zawsze jestem fanką świetnie równoważył i oddzielał smaki.
Poza tym sushimakerzy z całą pewnością znają się na swoim fachu, bo sushi było na prawdę dobrze zrobione/zwinięte, co pomogło uniknąć niezręcznych sytuacji z rozpadającym się po drodze sushi.



Jeśli chodzi o ceny. Wydawać by się mogło, że lokal nie należy do najtańszych, ale biorąc pod uwagę jakość i ilość składników w każdym kawałku z przekonaniem stwierdzam, że sushi w Bonsai jest warte zostawienia tam części wypłaty (za sushi, które słusznie nas nasyciło, kieliszek białego wina i piwo zapłaciliśmy 80 zł, jak na sushi przyzwoicie).
Miejsce godne polecenia i obowiązkowe dla sushimaniaków.

lokalizacja: Warszawa, ulica Grzybowska 5A

wtorek, 6 marca 2012

Znajomi Znajomych


 Eksplorowania Śródmieścia ciąg dalszy. Tym razem knajpka o zapraszająco brzmiącej nazwie „Znajomi Znajomych”. Czyli, że moi i Wasi też!
 Okolica Wilczej i Poznańskiej ostatnimi czasy zaczęła zapełniać się różnego rodzaju ciekawymi lokalami. Znajomi należą do tych obowiązkowych do odwiedzenia i zajmują mocną pozycję na podium razem z Lenivcem i Tekturą (o których zapewne niebawem). Z wielu powodów.
 Po pierwsze w środku jest rzeczywiście przytulnie i domowo, ciepło. Rozliczne zakamarki tego lokalu pozwolą każdemu znaleźć swoją miejscówkę. Ostatnio odkryłam jak nie wiele wiem na temat wystroju wnętrz, więc nie będę się rozpisywać na ten temat. W każdym razie elewacja przednia;), a na barze mają cały skład Monty Pythona, więc mnie urzekli...



     
 Po drugie gotują całkiem smacznie. Polecam sałatę z gruszką, serem pleśniowym i orzechami włoskimi. W karcie poza tym makarony (których po ostatnich wakacjach mam przesyt), pizze, ale coś mniejszego do piwa też się znajdzie. Co istotnie, w marcu rachunki obejmujące konsumpcję obniżane są o połowę!


 Po trzecie u Znajomych się dzieje. Grafik imprez jest dosłownie wypchany po brzegi. Koncerty, wernisaże, pokazy filmów, w weekendy niezłe potańcówki, każdy coś znajdzie.
  Wad póki co nie znalazłam, ale może to przez świetnego pianistę, który bardzo umilił nam ten wieczór (mam nadzieję, że można go posłuchać w każdy poniedziałek). Moja druga wizyta w tym lokalu była jak najbardziej udana i zdecydowanie dodaję go do ulubionych. 






lokalizacja: Warszawa, Wilcza 58a (w bramie)
http://znajomiznajomych.waw.pl/