wtorek, 21 lutego 2012

Piaskownica

          
Niedziela nie była przyjemna. Nie dość, że deszcz zmienił śnieg w gigantyczne kałuże, to jeszcze z każdej strony złe informacje. Wieczorne spotkanie celem wygadania i wyżalenia było wskazane. Z racji moich blogowych obowiązków miejsce spotkania musiało nadawać się na post, wobec tego wybrałam Piaskownicę. Miejscówka nowa, a zasłyszane pozytywne opinie zachęcały.





Piaskownica znajduje się na Powiślu tuż obok BUWu, koło jak dobrze znanego ze studenckich czasów punktu xero:) Przez pogodę, albo przez porę dnia nie trudno było o wolny stolik. Jeśli chodzi o same pomieszczenie: dominuje dykta i szarość na ścianach, z sufitu natomiast zwisają pojedyncze żarówki. Niezobowiązujący wystrój wprowadza luźną atmosferę. Kolorowy bar zastawiony jest muffinkami, babeczkami, tartami...jest słodko.
Głód dawał o sobie znać, wobec czego konsumpcja była nieunikniona. W menu zupy, słone tarty, tosty i kanapki. Wybrałam ciabatę  z szynką parmeńską i rukolą z dodatkiem słodkiego musztardowego dressingu. Baaardzo smaczna. Niestety żołądek wprowadził mnie w błąd i zmusił do zamówienia dużej kanapki, dużo za dużej, dlatego zamówienie kanapki w wersji max sugeruję tylko tym naprawdę głodnym. Próbowałam też kanapki z łososiem, koperkowym serkiem, ogórkiem i pomidorem. Również polecana.




W menu śniadania (domowo brzmiące w stylu muesli) i lunche. A do tego wspomniana już różnorodność słodkości, wyglądających naprawdę zachęcająco.  Napitki do wyboru do koloru z alko lub bez (piwa, drinki, koktajle, pyszna kawa i zielona herbata).
Miejsce jest zdecydowanie studenckie. Wskazane na przerwę między zajęciami. A co ważniejsze studenckie są też ceny (!). To dodatkowy plus. Moja smykałka detektywistyczna sugeruje mi, że zawieszony na  ścianie projektor oznacza wieczorne oglądanie filmów:) Eventy się kręcą…
Jak już wspomniałam, w niedzielny wieczór Piaskownica świeciła pustkami, dlatego bardzo mnie ciekawi jak ten lokal prezentuje się wieczorami piątkowymi czy sobotnimi… a zatem dopisuję Piaskownicę na listę do ponownego odwiedzenia. Sprawdźcie to!




lokalizacja: Warszawa, ul. Lipowa 7A

niedziela, 19 lutego 2012

Ministerstwo Kawy



         Tuż obok Placu Zbawiciela znajduje się kolejne miejsce, które zaciekawiło mnie i zwabiło do środka. Kawiarnia o wiele obiecującej nazwie "Ministerstwo Kawy". Wnętrze jest bardzo jasne, bo rozświetlone nie tylko przez białe ściany, ale przede wszystkim przez duże okna na każdej z nich. Jest miło. Fajna miejska kawiarnia o  prostym  wystroju,  ale też przytulna między innymi przez zbieraninę różnych krzeseł i foteli. 
     Świetna na spokojną poranną kawę. Do kawy można zjeść coś na słono (kolorowe i smakowicie wyglądające kanapki) albo słodko (bezy, ciasta: czekoladowe i marchewkowe, muffiny),ale zapewne całkiem przyjemnie wpaść tam też np. po pracy. 






       Mimo wszystko spodziewałam się odrobinę więcej po Ministerstwie Kawy. Miałam nadzieję wejść do miejsca przepełnionego aromatem świeżo zmielonej kawy, miejsca gdzie trudno będzie zdecydować się na jedną kawę wśród niezmierzonej ilości propozycji. A może było po prostu za wcześnie na to, żeby lokal wypełnił się kawą....Nie to, żeby mi się nie podobało. Wystrój jak najbardziej w moim typie, a i menu oferowało wszystko czego mi było potrzeba. Jednakowoż kiedy miejsce nazywa się Ministerstwo Kawy, to można mieć nadzieję na znalezienie tam czegoś wyjątkowego i zaskakującego jeśli chodzi o ten szlachetny napój.      Natomiast na tablicy z menu można było znaleźć mniej więcej to samo co oferują sieciówki.
Jedynym zaskoczeniem była dla mnie całkowita nowość, a mianowicie "drip" tj. czarna kawa mająca w sobie ukryte mnóstwo aromatów i smaków, trochę się ich trzeba naszukać. Pycha!! To samo tyczy się ciast (beza wyborna;)




         Polecam te miejsce na leniwą kawę, przyjemne oglądanie Warszawy przez wielkie okna, a przede wszystkim do ładnego, niebanalnego wnętrza. Oby więcej takich miejsc w stolicy!




  lokalizacja:Warszawa, ul. Marszałkowska 27/35 (na tyłach kościoła)
http://www.ministerstwokawy.pl

czwartek, 16 lutego 2012

Charlotte Chleb i Wino...omlet i kawa


       Leniwa sobota, ostre słońce i mróz. Śniadanie w Charlotte. Do kawiarni/bistro docieramy po dosyć długim jak na sobotni poranek poszukiwaniu miejsca parkingowego. Lekko po dziesiątej w Charlotte jest już tłum ludzi i ciężko jest znaleźć miejsce. Siadamy przy oknie. Widok na budzący się Plac Zbawiciela całkiem ładny. Zabiegana kelnerka podrzuca nam menu. Jest głośno. Charlotte tętni życiem od rana do nocy.
      Wystrój chyba najprostszy z możliwych. Białe ściany, drewniane stoliki, na ścianach lustra, na stołach kwiaty. Bezpośrednio za ladą zaczyna się kuchnia, co sprawia, że wszelkie aromaty przedostają się bezpośrednio na salę.




    
  












  


    Zamawiamy omlet francuski z szynką (do wyboru jest jeszcze z serem kozim) podawany z dwiema kromkami chleba oraz Jambon Gruyére (czyli grilowaną kanapkę z domowym, zielonym pesto, szynką i serem), podawaną z marchewką, której technologii przyrządzenia do końca nie ustaliłyśmy (jakby lekko podgotowana w jakimś wywarze, w każdym razie świetnie doprawiona i pyszna). Do tego obowiązkowa latte.
      Jak już wspomniałam lokal jest pełen ludzi, głośno, ciężko dosłyszeć rozmówcę, a jeszcze ciężej własne myśli. Obsługa (widocznie wprawiona w dużym obłożeniu lokalu) szybko podaje nam najpierw kawę, która stawia nas na nogi. Dociera śniadanko. Omlet pycha...delikatny i puszysty. Szynka fajnie zaostrza jego smak. Kanapka jeszcze lepsza. Pesto (z rukoli i bazylii??) świetnie łączy składniki. Owszem byłyśmy głodne, ale nasze zamówienie zgodnie oceniłyśmy na piątkę z plusem:) Zaspokoiłyśmy głód, ba, nawet się najadłyśmy, chociaż porcje wydawały się małe.
       




       W Charlotte możemy też kupić różnego rodzaju bułeczki, rogaliki, chleby, ciastka, wszystko ponoć pieczone na miejscu. Duży plus. Fajnym pomysłem jest też duży stół na środku lokalu. Skraca dystans, bo nieznajomi muszą usiąść razem.
     Trochę obawiałam się w Charlotte, bo przecież to jedno z tych miejsc, w których się bywa. Nie byłam pewna czy to dobra miejscówka na spokojny sobotnioporanny posiłek, czy to dobre miejsce,żeby odpocząć po całotygodniowym nadęciu. Okazało się, że tak. Atmosfera jest jak najbardziej sprzyjająca wyluzowaniu, jest miło. Miejsce wypełnia pozytywna, miejska energia. I faktycznie jest tak, że mimo otaczającego gwaru, mimo tętniącego za oknem miasta, pijąc kawę w Charlotte jesteś w stanie na chwilę się zatrzymać i pomyśleć, że jest ok. 


lokalizacja: Warszawa, Plac Zbawiciela
http://www.bistrocharlotte.com/

wtorek, 14 lutego 2012

Brownies


Brownies należą do kategorii łatwych do zrobienia, co dla laików cukierniczych jest niezmiernie istotne. Poza tym mają to co dla mnie w słodyczach najważniejsze: CZEKOLADĘ!!!
Przedstawiam instrukcję obsługi step- by- step:

1.       kupić (znaleźć w kuchni):
·         375 g czekolady (200 g gorzkiej, 175 g mlecznej)
·         375 g masła śmietankowego
·         6 jajek
·         duża łyżka aromatu waniliowego
·         350 g cukru pudru
·         225 g mąki
·         łyżeczka soli
·         250 g orzechów włoskich,

2.       kostki czekolady i masło rozpuszczamy w garnku,



3.       w misce roztrzepujemy jajka, dodajemy cukier puder i aromat waniliowy


4.       do osobnej miski wsypujemy mąkę i sól,
5.       wszystko (czekoladę, jajka i mąkę) łączymy i mieszamy razem, dodając orzechy (ważne, aby dobrze wszystko wymieszać!),

6.       formę do ciast (dużą) wykłądamy papierem do pieczenia, na który wylewamy całą masę (ciasto powinno mieć ok. 2,5 cm wysokości),
7.       pieczemy w nagrzanym do 180oC piekarniku przez 25 minut (ciasto jest gotowe, gdy górna warstwa się „zasklepi” tzn.casto  jest suche na górze (w środku docelowo ma być mały zakalec),
8.       wyjmujemy, kroimy w kwadraty, jemy!



Pyszne,  łatwe w przygotowaniu, poprawiające nastrój ciastko. W przypadku gorszego dnia dodać gałkę lodów waniliowych!

niedziela, 12 lutego 2012

Prosta Historia



        Prosta historia pojawiła się w moim kulinarnym życiorysie parę miesięcy temu. Odkryłam ją podczas Święta Saskiej Kępy. Zaintrygowały mnie zarówno zapachy płynące z kuchni jak i fakt, że zdobycie stolika było całkowicie niemożliwe. Postanowiłam, że zalety tej knajpki zgłębię w terminie późniejszym, licząc na mniejsze obłożenie lokalu. Warto było czekać, bo kiedy pewnego wiosennego popołudnia udałam się do małego bistro na Francuskiej nr 24, całkowicie mnie oczarowało. Wystrój określiłam jako skandynawski. Proste drewniane stoły i podłoga nadające miejscu ciepła, plastikowe krzesła, białe ściany sporadycznie okraszone elementem dekoracyjnym w postać designerskiego napisu. Lampy i solniczki rodem z warszawskiego tagu na Kole, duże okna, nadające małemu metrażowi tego miejsca dużą przestrzeń. Spodobało mi się.
           


























      































           Menu w postaci paru kartek przyczepionych do biurowej podkładki oferowało startery w stylu włoskim, zupy, sałaty, makarony (!) burgery, oraz dania główne (np. steak). Szczerze mówiąc - do ostatniej soboty - z karty dań nie wyszłam poza startery i makarony. Bo makarony w Prostej Historii... prima sort! Wiele razy, zachwycona tym miejscem i świadoma tego, że zjem tam z pewnością smacznie polecałam te bistro znajomym i zabierałam tam tych pozawarszawskch. Gdzie więc mogłam udać się w ostatni piątek wraz z jakże zacnymi gośćmi?:)
         
          Przystąpiłyśmy do zamówienia. Jako starter (oraz aby uśmierzyć głód) zamówiłyśmy duży talerz włoskich przekąsek w postaci prosciutto, suszonych pomidorów, oliwek, kaparów, sera Grana Padano, salsiccia. Według zeznań moich współtowarzyszek można było przez chwilę poczuć się jak w Toskanii. Jako danie główne poleciłam makarony. Wybrałyśmy Riviera Bianca (tagiatelle ze świeżym szpinakiem, serem gorgonzolla, odrobiną śmietany oraz orzechami włoskimi) i Verde Rosso (makaron typu spaghetti na czosnkowej oliwie ze świeżym szpinakiem i suszonymi pomidorami, posypany serem). Pasty i tym razem nie zawiodły. Były jak zwykle smaczne, lekkie i aromatyczne. Bardzo lubię ten moment po podaniu zamówienia, kiedy wszyscy próbują swoje dania, zapada chwila milczenia, następuje porozumiewawcze spojrzenie na drugą osobę i...wszystko jasne, smakuje!
        Ja, znając już smak tamtejszych makaronów postawiłam na sałatkę Halloumi: mix sałat z ruccolą, melon, ser haloumi i musztardowo-mleczny dressing. Niestety sałata okazała się lekkim rozczarowaniem. Niczym nie zaskoczyła, a poprzeczka zawieszona przez znane już pozycje z menu pozostała nienaruszona.
       Do kolacji piłyśmy białe chilijskie wino Nuviana. I jeśli chodzi o wina w Prostej Historii, to w ciemno można zamawać każde z proponowanych w karcie, bo są zwyczajnie dobre!
      Niestety, jako, że w Prostej historii byłam już kolejny raz, zauważam mały spadek formy tego lokalu. Puste skandynawskie ściany, tworzące klimat tego miejsca  zapełniają się powoli różnego rodzaju obrazkami, co niestety pomniejsza optycznie pomieszczenie, które staje się odrobinę przytłaczające. Karta zapełnia się natomiast niezliczoną ilością burgerów, co może sugerować, że kuchnia zaczyna stawiać na fast food zrywając z filozofią slow food.
Mimo wszystko, dam Prostej historii jeszcze jedną szansę przy nadarzającej się okazji, chociażby po to, żeby spróbować tych wariacji na temat prostego hamburgera. Mocne cztery plus.


lokalizacja: Warszawa, ul. Francuska nr 24






































wtorek, 7 lutego 2012

Beirut Hummus&Music Bar


            W końcu udało nam się znaleźć stolik w Beirucie na Poznańskiej. Mimo poniedziałkowego wieczoru jest tłoczno. Stoliki dla większej liczby osób już dawno zajęte, więc trzeba się nakombinować, żeby przy dwuosobowym stoliku usiadły trzy. Wnętrze ciemne i ciepłe, rozświetlone tu i ówdzie pojedynczym snopem światła. Lokal jest stosunkowo mały, podzielony na dużą salę z barem, wysokimi stolikami i miejscówką dla dj’a (w weekendy potańcówki) oraz mniejszą, gdzie stoliki stoją naprawdę blisko siebie. Ciężko jest nie słyszeć rozmów sąsiadów, więc ciężko też czasem powstrzymać się od komentarza czy małego wtrącenia do dyskusji. Tworzy to ogólnie luźną atmosferę. Czujesz się trochę jak na domówce u znajomych.
            Przejdźmy do jedzenia. Zamawiamy przy barze, nad którym wywieszone jest menu podzielone na hummus, dania wegetariańskie, dania mięsne, desery oraz różnego rodzaju napitki. Postanowiłam poradzić się obsługi w kwestii wyboru hummusu, jako że kuchnia libańska jest mi delikatnie mówiąc obca. Po wywołaniu numerka odbieramy nasze zamówienia. Zamówiłyśmy hummus z „ciecierzycą i rukolą”, podany z pitą dla każdej z nas. Jest dobrze przyprawiony i stanowi świetną przekąskę do piwa. A piwa w Bejrucie rozmaite. Ja postawiłam na lane pszeniczne – delikatne w smaku – zaś obecne tego wieczora: D. na butelkowane jęczmienne (Vedett), P na lane jęczmienne. Opinie jak najbardziej pozytywne.
            Dania główne. Rozmiarowo niewielkie. Właściwie wszystko co zamówiłyśmy gramaturą odpowiada raczej przekąskom, niemniej jednak można zaspokoić głód. Wybrałam bakłażana z granatem…pyszność. Bakłażan jest grillowany, polany jogurtowo – miętowym sosem, przybrany listkami mięty i posypany ziarenkami granatu. Wszystko razem tworzy interesujący, prawdziwie bliskowschodni smak. Dziewczęta postawiły na falafel mix, tj. kulki falafela z dwoma dressingami, sałatką z pomidorów, oliwek i fety oraz porcją pity. P. określiła danie jako ostre. Dla mnie sam falafel (dosyć mdły) ratowały smaczne dressingi.
            Poszłyśmy na całość zamawiając deser.  Do wyboru lody z chałwą i sezamem, sorbet cytrynowy oraz tajemniczy Beirut cake. Wybrałyśmy to ostatnie, które okazało się tartą pokrytą warstwą kajmaku, czekolady (bardziej mlecznej niż gorzkiej) przybraną sosem z białej czekolady. Zapowiadało się słodko, ale czyż nie z tym właśnie smakiem kojarzy się kuchnia arabska? Koniec końców ciastko również dostało 5 z plusem:) Zdecydowanie nie za słodkie stanowiło świetne ukoronowanie wyżerki (doprawionej porcją daktyli).
            Podsumowując: ciekawe miejsce wprowadzające nową jakość na scenie warszawskich lokali. Ileż przecież można zagryzać piwo orzeszkami, paluszkami tudzież innymi słonymi przekąskami. Polecam to miejsce na fajny wieczór przy piwku z różnych stron świata z przepysznym hummusem.

lokalizacja: Warszawa, Poznańska 12 (vis a vis TelAviwu;)