piątek, 5 października 2012

Sofra

W miejsce wietnamskiej knajpki na rogu Wilczej i Emilii Plater od mniej więcej dwóch tygodni funkcjonuje Sofra. Lokal póki co nie ma szyldu (albo nie będzie miał go wcale) więc musicie uwierzyć mi na słowo, że to te przeszklone pomieszczenie z jasnym wnętrzem. W tych okolicach przebywam często, więc pojawienie się czegoś nowego to zdecydowanie pozytywna wiadomość. 
W środku dominuje kolor biały we wszystkich jego odcieniach, jest lekko industrialnie, a mimo to przytulnie. A może ten przytulny klimat tworzą ściany pozastawiane butelkami wina, co zawsze jest dobrym znakiem?
Sympatyczny klimat tworzy też Pani Kelnerka, która nie narzucając się wskazuje nam swoje ulubione potrawy.
W Sofrze (sorfa to z tureckiego stół albo taca do spożywania posiłków) serwowana jest kuchnia turecka. Zamawiamy więc bakłażana faszerowanego mięsem i warzywami, który podawany jest z ryżem, sałatką i miętowo ziołową pastą na bazie jogurtu, której nazwy niestety nie pomnę. Szczerze mówiąc jadałam już lepiej zrobionego bakłażana, nie wiem czy to kuchnia turecka,czy za mało przypraw. Nie urwało, w przeciwieństwie do pysznej pasty, którą miło było zjeść z podanym chlebem.
Za radą obsługującej nas pani zamówiłyśmy bezę, przygotowana przez szefowa lokalu. Niestety, a może na szczęście należę do grona osób, które nie przepadają za bezami. Są dla mnie zbyt słodkie i mdłe jednocześnie. Beza z Sofry diametralnie odmieniła moje postrzeganie tego ciastka. Może była to beza połowiczna, bo składała się z trzech warstw: bezy właściwej, kremu oraz biszkoptu, no ale.... rewelacja. Nie była za słodka, miała w sobie jakąś interesującą nutę. Pozycja obowiązkowa.
No i wino. Również z polecenia zamówiłyśmy francuskie białe wino Marques de Pannautier. Kolejny mocny punkt tego miejsca. Wino z nutą owocową i jednocześnie wyrazistym smaku. A biorąc pod uwagę, że ceny kieliszka wina wahają się od 7 do 14 zł śmiało można iść w większe ilości.
Podsumowując: chętnie wrócę do Sofry myślę, że nie raz ani nie dwa. Dam kolejne szanse słonym pozycjom z menu, bo słodkich i alkoholi jestem pewna.






View Larger Map

niedziela, 2 września 2012

CieKawa Cafe

W końcu! Nareszcie! Ile można było czekać?!
Jest w końcu na Bemowie interesujące miejsce, gdzie miło jest przyjść  posiedzieć przy kawie. "Ciekawą Cafe" traktuję jak wybawienie i miłą odmianę wśród blokowisk.
Oprócz kawy i ciastka są też słone pozycje w menu w postaci tart i kanapek. Pyszna lemoniada i kompot. Oficjalne otwarcie odbyło się w ostatnią sobotę (1 września) więc zapewne jeszcze wiele się tam zmieni, pojawią się nowe rzeczy.
Miejsce jest również w jakimś stopniu dedykowane dzieciom. Na zewnątrz mini plac zabaw, a w środku podobno (bo nie widziałam) kącik dla najmłodszych.
Cieszę się, że w końcu w tej okolicy pojawiło się takie miejsce. Daję Ciekawej Cafe duży kredyt zaufania, ale będę ją monitorować na bieżąco!










Wyświetl większą mapę

wtorek, 21 sierpnia 2012

By the Way

"By the Way" to nowa knajpka otwarta, można już powiedzieć, w zagłębiu gorących miejscówek, to jest na ulicy Lipowej, na warszawskim zakorkowanym ostatnio Powiślu. Między SAM'em (aż wstyd się przyznać ciągle przeze mnie nieodkrytym) a Piaskownicą. Wnętrze jest bardzo przytulne. Rząd stolików pod ścianą tworzy kawiarniany, niezobowiązujący klimat, a lustra optycznie powiększają pomieszczenie. Ściana na lewo od wejścia zastawiona jest kawami, herbatami, ciastami i ciastkami. Domowo. Biorąc pod uwagę fakt, że Lipowa to można powiedzieć część kampusu UW, luźne wnętrze z pewnością nie odstraszy studentów (a na pewno nie tych z Lipowej 4:). Strzał w targetową dziesiątkę!Przejdźmy zatem do jedzenia. Menu wypisane jest, jak w wielu miejscach ostatnio, kredą na dużej tablicy. Obsługa szybko  zajęła się nami. Ja wybrałam spaghetti  z krewetkami i kurkami. Prosta pasta na oliwie ze wspomnianymi składnikami. Danie podane w tempie ekspresowym. Może nie była to rewelacja, ale z pewnością makaron przyrządzony po domowemu i lekki. Na warsztat poszła jeszcze sałata z kozim serem w sosie musztardowo-miodowym. Smaczna podobno. Tydzień temu w lokalu nie można było zakupić alkoholu, ale lemoniada była bardzo odświeżająca. Są zupy, sałaty, makarony. Kawa na wynos i mieszanki kaw do kupienia. Ceny owszem mogłyby być nieco niższe, bo o ile mnie pamięć nie myli i sałaty i pasty wahają się w okolicach 30 zł.Absolutną rewelacją było natomiast ciasto brownie z kawałkami białej czekolady i borówkami. Podobno pochodzące od autorki White Plate. Pychota!!! Spróbujcie koniecznie.BTW bardzo, bardzo pozytywnie zapisało się w mojej kulinarno-lokalowej pamięci. Jest to miejsce zarówno  na śniadanie, szybką kawę, lunch między zajęciami czy niezobowiązującą kolację. Obsługa, mam nadzieję, że nie tylko dlatego, że knajpka jest nowa, ciężko i zasłużenie pracuje na pozytywne opinie.Sprawdźcie tą miejscówkę!

lokalizacja: Warszawa, ulica Lipowa 7a






Mniam (a to tylko połowa porcji)




środa, 8 sierpnia 2012

Lody! Ludzie! Lody!

Afrykańskie upały za nami, mam nadzieję, że nie do końca na dobre. Przecież, parafrazując klasyka, jak jest lato, to musi być gorąco. A na ochłodę: lody! Poniżej recenzje trzech lodziarni.
1. Lody na Patyku.
"Lody na Patyku" to nowy lokal znajdujący się w sąsiedztwie rozlicznych, zdaje się modnych knajpek na ulicy Lipowej na Powiślu. W ogóle na Powiślu się dzieje! Bulwary nad Wisłą w końcu tętnią życiem nocnym, a w okolicy Lipowej, Dobrej i Browarnej co drugi bar/kawiarnia/restauracja godne są uwagi. Ale do rzeczy.
Lody na Patyku to najmłodsze dziecko twórców klubokawiarni Syreni Śpiew. Stawia się zatem na wysublimowane gusta. Do "Lodów" zrobiłam dwa podejścia. Pierwsze w dniu otwarcia. Można było przewidzieć, że skończy się to porażką. Lodów nieustannie nie było, sympatyczne Panie za ladą zapraszały więc na górny poziom, gdzie znajduje się po prostu bar. Może nie tak po prostu, bo bardzo ładny, o jasnym, prostym wystroju. Z wielkimi oknami i poduchami pod nimi. Czyli lodziarnia dla dorosłych. Lodów jednak nie było mi dane skosztować.
Wybrałam się zatem ponownie, w dzień powszedni, w okolicach godziny 20. Lody owszem były, ale wybór był dość ograniczony. Mogłam wybrać lód o smaku owoców leśnych lub śmietankowy, każdy - dość małych gabarytów - za 5 zł. Niezależnie od smaku lód obsypany był cukierkową posypką. Mówiąc szczerze: nie urwało. Lody były przede wszystkim bardzo, bardzo słodkie. Potęgowała to dodatkowo posypka. Ciężko było poczuć smak, sam cukier. Zdecydowanie wolałabym wydać 1 zł na Big Milka. Zawiodłam się niestety. Ale że nie lubię pisać negatywnych recenzji zamierzam dać "Lodom na Patyku" jeszcze jedną szansę, chociażby dlatego, że nie udało mi się zrobić żadnych zdjęć!

2. "Malinova"
Jeśli miałabym polecić lodziarnię, w ciemno biorę wszystkie smaki w "Malinovej". Ponoć najstarsza lodziarnia w Warszawie, na Alei Niepodległości  (okolice metra Pole Mokotowskie). Lody podawane zarówno w wafelku jak i w formie pucharków.  Średnia porcja, w której możemy zmieszać ze sobą 2 smaki kosztuje 7 zł. Smaki przeróżne. Owocowe wyraziste w smaku (polecam czarną porzeczkę), a w mlecznych raczej nie czuć mleka w proszku. Miejsce  do zaliczenia podczas niedzielnego spaceru.

3. "Limoni"
I ostatnio odkryta lodziarnia "Limoni" na Nowym Świecie (nr 52). Ciekawa przede wszystkim dlatego, że zjemy tu nietypowe smaki. Jest więc np. marchewkowy, pomidorowy, buraczany. Oraz oczywiście te "normalne". Lody są na prawdę dobre. Jedna porcja jest baaardzo duża, więc spokojnie można brać pół porcji każdego smaku. Marchewkę próbowałam. Jest słodka, może nie do końca masz wrażenie, że próbujesz lodową wersję warzywa, ale warto spróbować. I przede wszystkim polecam agrest!!! rewelacja.

Zdjęć brak, lody pozostawiam Waszej wyobraźni:)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Młyn pod Mariaszkiem...czyli opinie wyjazdowe

W pierwszych słowach mego listu...przepraszam za dość długą nieobecność, ale wiecie, Euro te sprawy. Jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że moi wierni  czytelnicy (tu zwracam się do tych 5 osób) są w stanie mi to wybaczyć...a teraz:

Opinia dla podróżujących na północ naszego kraju, a dokładnie trasą E7 w kierunku Gdańska. Tuż przed Ostródą znajduje się knajpa o swojsko brzmiącej nazwie "Młyn pod Mariaszkiem". Tak, tak moi drodzy. W Ostródzie można zjeść w innym miejscu niż McDonald's, i to jak zjeść.
Lokal zapewne jakich wiele. Wnętrze to zasadniczo zbieranina różnych, o dziwo pasujących do siebie mebli z pobliskiego antykwariatu. Jest domowo i przytulnie. Restauracja podzielona jest na dwie sale. Jedna ciemna, bardziej w klimacie wiejskim, druga  przeszklona w stylu a'la "krakowska graciarnia". W okresie letnim oczywiście stoliki wystawione są także w ogródku, gdzie konsumpcję umili nam szum przelewającej się przez  młyn wody. Ale do rzeczy.
U Mariaszka byłam w letnią sobotę, w porze obiadowej, więc chyba najgorszą porą na spokojny obiad. Gości owszem było dużo, ze względu na godzinę i położenie lokalu, ale udało nam się znaleźć miejsce. Z resztą nie zauważyłam, żeby ktokolwiek z pojawiających się nowych gości czekał długo na stolik.
Długo natomiast trzeba było czekać na menu, które ostatecznie sama musiałam sobie dostarczyć. Ale co tam.
Gdyby ktoś zapytał się co można tam zjeść, tylko z pozoru wydawałoby się, że właściwie to co w każdej restauracji z kuchnią polską. Bo w karcie są pierogi, naleśniki, placki ziemniaczane, dania mięsne i ryby. Właściwie standard. Jednak Kucharz układający menu wykazał się ponadprzeciętną inwencją i każde z wymienionych wyżej dań po prostu wymyślił na nowo.
Więc po kolei próbowałam:
1. Zupy kurkowej - właściwie domowa grzybowa, smaczna, może nie rewelacyjna, ale podana z ziemniaczkami i dużą ilością grubo krojonych kurek, które zdaje się trzymane były wcześniej w sosie/marynacie (12 zł porcja jest duża).
2. Tatar z pstrąga z musztardowo-miodowym sosie (18 zł). Świeża ryba z ogórkiem, bardzo dobry plus.
3. Bezapelacyjna rewelacja - orkiszowe pierogi z mielonym mięsem kaczki, podsmażane i polane przyzwoitą porcją duszonych maślaków (22 zł). Miód i delicje...
4. Placki ziemniaczane z cukinią w wariancie z wędzonym łososiem lub z polędwiczkami i grzybami. Placki są dobrze usmażone, nie tłuste, smaczne (jeśli mnie pamięć nie myli w okolicach 28 zł). Dla mnie smaczniejsza opcja z polędwiczkami.
6. Żeberka w miodzie (ceny nie pomnę:) Poprawne, może troszkę za twarde, ale dobrze umarynowane.
Do tego domowe dodatki typu mizeria/buraczki/surówki, które niestety należy zamówić dodatkowo.
Na letnie upały lemoniada z miodem albo domowa herbata mrożona z miętą.
Jedynym słabym punktem Mariaszka są desery. Sernik z wiśniami był albo "wczorajszy" albo po prostu niezbyt udany. Creme brulee był za pewne ok, chociaż ja osobiście nie przepadam za tym deserem. W każdym razie miał chrupiącą wierzchnią warstwę.
Podsumowując: jedzenie choć domowe, wymyślone jest w bardzo oryginalny sposób, inaczej. Porcje są duże i można zaspokoić nawet ten duży głód. Ceny nie są zbrodnicze, a nawet byłabym w stanie dopłacić, żeby takie pierogi z kaczką dostać w Warszawie, może nadejdzie kiedyś ten dzień...











Wyświetl większą mapę

niedziela, 3 czerwca 2012

Dziurka Od Klucza

Dziurkę Od Klucza znajdziecie na cichej, niepozornej uliczce, tuż obok zatłoczonych przez studentów okolic BUW-u na Powiślu. Miejsce jest malutkie. Przed lokalem, przy znośniej pogodzie stoją może trzy stoliki, a niewiele więcej znajdziecie w środku. W weekendy rezerwacja stolika jest wskazana.Wnętrze jest bajkowe i zapewne straciłoby swój urok, gdyby było większe. Jest prześlicznie i przecudownie. Lawendowe ściany, regał wypełniony książkami, całkowicie zastawiona ziołami, syropami i innymi deserami lada tworzy domowy klimat. No i jeszcze wstążki makaronu suszone pod sufitem. Przyjemne, przytulne miejsce. Po pobieżnym przejrzeniu menu szybko stwierdzam, że serwują tu dania kuchni włoskiej. Są przystawki w postaci różnych odmian bruschetty, talerze włoskich serów i wędlin. Przechodząc dalej są zupy, sałatki, pasty i desery. Na ostatniej stronie dodana jest karteczka z daniami polecanymi przez szefa kuchni danego dnia.
Byłam strasznie głodna, więc bez przystawki się nie obyło. Zamawiamy bruschettę (10 zł, cztery kromki ciabaty) z pomidorami podanymi dosłownie bez niczego. Moim skromnym zdaniem pomidory pokrojone w grubą kostkę mogłyby być czymś doprawione. Ale szybko rozwiązuję ten problem, gdyż na grzejniku obok znajduję krzaczek bazylii, która załatwia sprawę. 
Jako danie główne wybrałam polecany tego dnia czarny makaron z mulami (33 zł). Kolor makaronu robi wrażenie, uzyskuje się go - wg. informacji Pani Kelnerki - poprzez dodanie naturalnego barwnika, którego nazwy nie zapamiętałam niestety. Głęboko wierzę w to, że był naturalny:) Makaron z niewątpliwie świeżymi mulami, posypanymi pietruszką, z pomidorami, delikatnie zatopiony w sosie lekko zabarwionym śmietaną był znakomity. 
Porcje nie są bardzo duże, ale sycące, wobec czego na deser nie było miejsca, a wyglądał zachęcająco.
Podsumowując: urokliwe miejsce. Świetne na randkę, bo zapewne każda z nas uzna to miejsce za słodkie;) Poza tym smacznie, ceny warte zapłacenia za rzeczywiście smaczne, domowe, włoskie jedzenie. Jak u mamy! 






lokalizacja: Warszawa, Powiśle, ulica Radna nr 13 (następna przecznica od Lipowej)

środa, 23 maja 2012

Burger Bar

Ok, niby jestem na diecie, niby jem tylko serki wiejskie. Przyznaję się, że nie wytrzymałam i z ciekawości wybrałam się do Burger Baru na Pułwskiej/róg Olkuskiej. I nie żałuję. Miejsce grzechu warte.
Niepozorna  budka usytuowana między kebabem a innym rzemieślniczym zakładem, może wydawać się niepozorna. 
Zamawiamy wybierając z propozycji wypisanych kredą nad barem. Wybieramy cheeseburgery, zamawiając je u postawnie wyglądającego Pana. Następnie, wśród rozgorączkowanego tłumu oczekujemy 40 minut na nasze zamówienie. Rzutem na taśmę zdobywamy miejscówkę przy stoliku.
Ale z chwilą gdy zatapiam swoje usta w hambuxie wiem, że było na co czekać. Mięso jest świeże, idealnie wysmażone. W jedną chwilę przenoszę się w najdalsze zakątki USA z idealnie przyrządzonym i doprawionym hamburgerem. Wszystkie inne warszawskie burger bary chowają się w kąt. Pyszne dodatki tworzą spójną całość. Po prostu musicie spróbować!!! Koniecznie i jak najszybciej!!!
P.S. Gorące pozdrowienia dla Jacka Jędrasika, ponoć stałego klienta Burger Baru!;)  

lokalizacja: Warszawa, ulica Puławska 74/80 wejście od Olkuskiej (na wysokości Dolnej)
Uwaga: z napojów do wyboru woda lub cola!

środa, 9 maja 2012

Wódka Bar

A oto zaległa relacja z tour de wódka bar Warsaw. Uwaga! Lojalnie uprzedzam, aby w każdym z odwiedzonych barów wypijać co najwyżej dwa kieliszki zacnego trunku! W przeciwnym razie następny dzień może upłynąć na mocno zwolnionych obrotach (co spowoduje, że na każde zadane pytanie odpowiadasz z dwuminutowym opóźnieniem i właściwie wszystko ci jedno;)
W stolycy od tzw. wódka barów aż pełno. Właściwie tym mianem możemy określić każdy lokal z koncesją na alkohol. Chodzi jednak o te, do których nawet damy (jak my) wybierają się z zamiarem przechylenia pięćdziesiątki. Pominę klasyka tj. Zakąski Przekąski, gdzie cytując kolejnego klasyka Pan Roman troskliwie patrzy jak przeżuwasz białą kiełbaskę. Wiadomo, tam zawsze. 
Zaczynamy zatem w Śródmieściu od Bufetu Centralnego. Trzeba się nieco natrudzić, żeby znaleźć to miejsce usytuowane na tyłach Novotelu, na Żurawiej (wejście od Parkingowej). Lokal jest surowy. Zimne światło i białe kafelki przypominają nieco klimat dawnego sklepu mięsnego. Odpowiednia atmosfera do zamówienia przy barze pierwszych kieliszków. Wódka smaczna, zimna. W karcie przekąski naprawdę wymyślne jak na ten rodzaj lokalu. Są zimne przystawki takiej jak śledź w śmietanie (14zł), ale też tatar z pstrąga (16zł). Są i dania główne: szczupak, drób, żeberka, cielęcy sznycel (ceny dań głównych od 25 zł do 35 zł). Jest węgierska zupa rybna (12 zł). Jak głosi menu, dania z karty wydawane są do 24:00 plus przekąski zimne i ciepłe do 2:00. Bufet jest przestronny, łączy nowoczesność z wyczuwalnym duchem minionej epoki.  Fajne miejsce na zaprawkę przed, albo samą imprezę.







Idziemy dalej w kierunku palmy na de Gaulle'a. Obok Empiku na Nowym Świecie jest Pijalnia Wódki. Miejsce zdecydowanie mniejsze i zdaje się aspirujące do standardu Zakąsek. Klimat może podobny, bo ze względu na mały metraż ciężko nie ocierać się o innego człowieka, czy nie przeprowadzić jakiejś życiowej rozmowy. Nie wiem czy akurat tak trafiłyśmy, ale wódka była zła. Po drugim kieliszku wychodzimy. Pijalnia Wódki jest zdaje się sieciówką, a jej oddział w Krakowie wcale nie zmienił mojego raczej złego o niej zdania. No i pasztet rozczarował, suchy, niezachęcający. Plusem jest to, że każdy napój alkoholowy czy nie za 4zł, a jedzonko za 8 zł.






Rozpoczynam długą przeprawę na Pragę. Jak sądzimy dobrze nam to zrobi, nie myślcie sobie, forma jest. Skręcamy w Ząbkowską i ze względów sentymentalnych wstępuję do Łysego Pingwina. Kultowe miejsce. Koniecznie odwiedźcie, chociaż samo wnętrze może nie zachwycać. 
Dochodzimy do najodleglejszego punktu naszej wędrówki, tj. do Czystejojczystej. Lokal znajdujący się w dawnej fabryce wódki Koneser. Czego chcieć więcej. Tradycja i nowoczesność;) Bar zastawiony jest setkami butelek z najróżniejszymi wódkami. W lokalu jest jakaś impreza więc siadamy na zewnątrz. Otoczone starą fabryką czujemy klimat starej Warszawy. To jest to. Wódka dobra, lokal ładny (nie wiem czemu dużo barów z wódką ma lekko szpitalny klimat, a może to styl a'la izba wytrzeźwień?), ludzie ciekawi, tańce i hulanki. Gdyby tylko wypić o jeden kieliszek mniej...;)









lokalizacja:
Bufet Centralny: Żurawia 32/34
Pijalnia Wódki i Piwa: Nowy Świat 19a
Czystaojczysta: Ząbkowska 27/31

niedziela, 6 maja 2012

Kraków, czyli gościnne występy part I

Zalet Krakowa nikomu nie muszę przedstawiać. Jest pięknie. Nie będę zatem tworzyła własnego przewodnika po zabytkach, ale prezentuję - jakżeby inaczej - parę fajnych miejsc z jedzeniem. A będą to knajpki - z jednym małym, ale smacznym wyjątkiem - zlokalizowane na Kazimierzu.
Zaczynamy od śniadania. Na śniadanie udajemy się do lokalu, o nazwie mówiącej sama za siebie, czyli do BAGELMAMY. Z ulicy Szerokiej skręcamy w kierunku ulicy Dajwór, kierujemy się na prawo, a tam już za parę metrów czeka dość niepozorna z zewnątrz malutka kawiarnia serwująca bajgle w praktycznie każdym wydaniu. Możemy wybrać rodzaj samego chleba (graham, z sezamem, z makiem etc.) oraz jedną z proponowanych opcji podania (na słodko, słono, na ostro, łagodnie) lub samemu stworzyć swoją wersję. Jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie. Bajgle są świeże i solidnie wypchane dodatkami.





Propozycje obiadowe są dwie. Zostając dalej na Kazimierzu idziemy do SATORI na rogu ulic Jakuba i Szerokiej. Szyld mówi, że znajdujemy się w Cafe/Bistro. Proponuję dopytać się o zupę dnia, którą w dniu naszej wizyty był krem marchwiowo-cytrynowo-imbirowy. Sałatki dobre. Pyszne makarony, zdaje się produkcji domowej. Porcje jednak nie duże. Smacznie. Makaron i świeży sok z pomarańczy 26 zł.






Wychodzimy z Kazimierza. Idziemy w kierunku Starego Rynku. Na ulicy Św. Tomasza, właściwie na Placu Szczepańskim znajduje się TRUFLA. Pozycja obowiązkowa, bo rekomendowana w przewodniku Michelin na 2012 rok. Ceny przystępne. Pasty od 25 zł do 30 zł. Pyszna krem z papryki z kiełbasą hiszpańską za 8 zł. Uszy się trzęsły. Wnętrza jasne, domowe. Porcje duże. Same plusy. No, może minusem jest to, że w lokalu jest dosyć duszno. Otwarta na restaurację kuchnia robi swoje. Koniecznie odwiedźcie TRUFLĘ.



Ponadto absolutnie, koniecznie i obowiązkowo w Krakowie odwiedzić należy pierogarnię VINCENT na ulicy Bożego Ciała. Jestem tam przy każdej wizycie w Krakowie. Takich pierogów nie ma nigdzie indziej. Od ilości i różnorodności nadzień kręci się w głowie. Dla mnie hitem są te z wątróbką, cebulą i jabłkiem. Są serowe, warzywne, owocowe, bardziej klasyczne jak z mięsem czy ruskie. Pychota. No i 10 całkiem sporych pierogów za 15 zł to też rzadkość. 
Krakowskich fajnych miejscówek jest naprawdę sporo. Radzę poszukać czegoś na Kazimierzu lub choć odrobinę oddalić się od Starego Rynku. Pyszny weekend;)


niedziela, 22 kwietnia 2012

Fort Bema

Sezon rowerowy rozpoczęty. Po zimowym obżarstwie wysiłek fizyczny jest w moim przypadku wskazany. Wybierzcie się koniecznie do Fortów Bema. Fajna miejscówka dla biegaczy, rowerzystów i na spacer też. W starych koszarach znajdują się Forty Forty galeria szeroko pojętych murali i street artu. Wstęp wolny i właściwie nieograniczony. Otwarte całą dobę. W nocy jednak wskazane zaopatrzenie się w latarkę. Mała próbka poniżej:









Wyświetl większą mapę