Prosta
historia pojawiła się w moim kulinarnym życiorysie parę miesięcy temu. Odkryłam
ją podczas Święta Saskiej Kępy. Zaintrygowały mnie zarówno zapachy płynące z
kuchni jak i fakt, że zdobycie stolika było całkowicie niemożliwe.
Postanowiłam, że zalety tej knajpki zgłębię w terminie późniejszym, licząc na
mniejsze obłożenie lokalu. Warto było czekać, bo kiedy pewnego wiosennego
popołudnia udałam się do małego bistro na Francuskiej nr 24, całkowicie mnie
oczarowało. Wystrój określiłam jako skandynawski. Proste drewniane stoły i
podłoga nadające miejscu ciepła, plastikowe krzesła, białe ściany sporadycznie
okraszone elementem dekoracyjnym w postać designerskiego napisu. Lampy i
solniczki rodem z warszawskiego tagu na Kole, duże okna, nadające małemu
metrażowi tego miejsca dużą przestrzeń. Spodobało mi się.
Menu w postaci paru kartek
przyczepionych do biurowej podkładki oferowało startery w stylu włoskim, zupy,
sałaty, makarony (!) burgery, oraz dania główne (np. steak). Szczerze mówiąc -
do ostatniej soboty - z karty dań nie wyszłam poza startery i makarony. Bo
makarony w Prostej Historii... prima sort! Wiele razy, zachwycona tym miejscem
i świadoma tego, że zjem tam z pewnością smacznie polecałam te bistro znajomym
i zabierałam tam tych pozawarszawskch. Gdzie więc mogłam udać się w ostatni
piątek wraz z jakże zacnymi gośćmi?:)
Przystąpiłyśmy do zamówienia.
Jako starter (oraz aby uśmierzyć głód) zamówiłyśmy duży talerz włoskich przekąsek w
postaci prosciutto, suszonych pomidorów, oliwek, kaparów, sera Grana Padano, salsiccia.
Według zeznań moich współtowarzyszek można było przez chwilę poczuć się jak w
Toskanii. Jako danie główne poleciłam makarony. Wybrałyśmy Riviera Bianca
(tagiatelle ze świeżym szpinakiem, serem gorgonzolla, odrobiną śmietany oraz
orzechami włoskimi) i Verde Rosso (makaron typu spaghetti na czosnkowej oliwie
ze świeżym szpinakiem i suszonymi pomidorami, posypany serem). Pasty i tym
razem nie zawiodły. Były jak zwykle smaczne, lekkie i aromatyczne. Bardzo lubię
ten moment po podaniu zamówienia, kiedy wszyscy próbują swoje dania, zapada
chwila milczenia, następuje porozumiewawcze spojrzenie na drugą osobę
i...wszystko jasne, smakuje!
Ja, znając już smak tamtejszych
makaronów postawiłam na sałatkę Halloumi: mix sałat z ruccolą, melon, ser
haloumi i musztardowo-mleczny dressing. Niestety sałata okazała się lekkim
rozczarowaniem. Niczym nie zaskoczyła, a poprzeczka zawieszona przez znane już
pozycje z menu pozostała nienaruszona.
Do kolacji piłyśmy białe
chilijskie wino Nuviana. I jeśli chodzi o wina w Prostej Historii, to w ciemno można
zamawać każde z proponowanych w karcie, bo są zwyczajnie dobre!
Niestety, jako, że w Prostej
historii byłam już kolejny raz, zauważam mały spadek formy tego lokalu. Puste
skandynawskie ściany, tworzące klimat tego miejsca zapełniają się powoli różnego rodzaju obrazkami, co niestety
pomniejsza optycznie pomieszczenie, które staje się odrobinę przytłaczające.
Karta zapełnia się natomiast niezliczoną ilością burgerów, co może sugerować, że kuchnia
zaczyna stawiać na fast food zrywając z filozofią slow food.
Mimo wszystko, dam Prostej
historii jeszcze jedną szansę przy nadarzającej się okazji, chociażby po to,
żeby spróbować tych wariacji na temat prostego hamburgera. Mocne cztery plus.
lokalizacja: Warszawa, ul.
Francuska nr 24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz